niedziela, 24 lipca 2016

Świat równoległy (Black Canvas, „Invoked”)

Emmanuella Robak
("Projektor" - 1/2015)
W 2010 roku na funkcjonującym wówczas forum muzycznym Altergothic.pl, zaprezentowany został zespół Black Canvas, który wypuścił do sieci teledysk do kawałka „Solitude”. Utwór stał się jednym z moich ulubionych, ale… okazuje się, że pierwsza miłość niekoniecznie musi być najbardziej namiętna. Debiutancki album „Musher” jako całość nie przypadł mi do gustu.
Na nowe wydawnictwo zespołu, „Invoked”, trzeba było czekać długo, bo aż cztery lata. Co się zmieniło? Wszystko. Prawie. Nie zmienił się skład zespołu, bo od debiutu grupę tworzą trzej panowie: Jan Babicz (wokal, gitara), Kamil Krasoń (produkcja, teksty, klawisze), Michał Szendzielorz (gitara basowa). Za realizację, mix i mastering odpowiada Kamil Krasoń. To on przy finalnej obróbce nadaje swoim kompozycjom kształt, który pozwala wydobyć z utworów to, co narodziło się już na etapie komponowania.
Nie zmieniło się także i to, że trio chce tworzyć swój rozdział w historii muzyki, swój własny, unikalny styl, swoją bajkę, która obejmuje wiele motywów. Nie zmieniło się też to, że styl muzyki Black Canvas to połączenie elementów muzyki elektronicznej oraz rockowej, charakteryzujące się specyficznym dla zespołu zimnym, ale za to bardzo klimatycznym brzmieniem.
Co się więc zmieniło? Z wiekiem stajemy się nie tylko starsi, ale nabywamy wielu nowych umiejętności, potrafimy odnaleźć w sobie zupełnie inne uczucia i umiemy je inaczej prezentować. Nabywamy też umiejętności technicznych, które pomagają realizować coraz to nowsze rozwiązania. Po pierwsze: zmienił się wokal Jana. Dziś przekazuje nam zupełnie inne emocje, jest efemeryczny, delikatny, bywa mocny, bywa niepewny, ale w 100% wiarygodny. Zmieniła się jakość pojmowana jako całość – „Invoked” jest przemyślaną, spójną, dobrze brzmiącą, kompozycyjną całością. Album jest przejrzysty, otwarty. Układ utworów również świadczy o przemyślanej strukturze.
Na promo albumu wybrany został „Reverse” i moim zdaniem decyzja ta była całkowicie trafna. Jakaś tajemnica zamknięta w zwrotkach, melodyjny refren, kompozycyjna klamra, zimny, zdystansowany i trochę wycofany wokal wprowadza słuchacza w nastrój całego albumu: I almost thought I would never wake up. Ale to „Amazing” otwiera płytę, będąc zaproszeniem do alternatywnego świata prezentowanego przez Black Canvas. Świat ten zawiera elementy niepokoju („Fears”), niewiadomej i dezorientacji („The most fun”), stawia wiele znaków zapytania („In Silence”), uspokaja („Blindfold”).
Na końcu znajduje się „Lady from above”. Kawałek ten ma wszystko to, co według mnie dobry utwór mieć powinien (i dzięki temu jest moim ulubionym na tej płycie): minimalizm, trans, zmiany tempa, apokaliptyczny refren i jakieś finalne katharsis, które da się opisać jedynie słowami piosenki: I never know it, I saw it, that's all.
Polecam każdemu tę podróż przez emocje, bo takich okazji jest naprawdę niewiele.
Black Canvas, „Invoked”, self-released, 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz