Agnieszka Kozłowska-Piasta
("Projektor" - 3/2015)
Z Dariuszem Makarukiem kompozytorem, producentem muzycznym
i audiowizualnym rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta.
Co słychać?
Właśnie wróciłem z Gorlic, gdzie przygotowywałem
mapping architektoniczny miejskiego ratusza. To olbrzymie przedsięwzięcie z
okazji 100-lecia bitwy gorlickiej. Oglądało to
około 4 tysięcy osób równocześnie.
A muzycznie?
Pracuję nad drugą płytą. W sesjach nagraniowych do
albumu wzięło już udział wielu znanych muzyków: Czesław Mozil, Wojtek
Mazolewski, Michał Urbaniak, Robert Brylewski, Tomasz Lipiński oraz
gwiazda trąbki z zespołu Marcusa Millera – Michael Patches Stewart. Projekt nie
jest prosty – kompozycje oryginalne są trudne harmonicznie. Właściwie wszystko
już jest nagrane, teraz składam, miksuję. Jestem jedynym producentem tego
projektu. Przynajmniej na razie. Mam nadzieję, że uda mi się skończyć
najpóźniej po wakacjach.
To kolejny, po przeróbkach ludowych piosenek twój projekt
muzyczny, w którym wykorzystujesz już istniejące utwory. Jakiś czas temu
wydałeś „Erotyki ludowe”, na których wspierał cię Zespół Śpiewaczy z Rudy
Solskiej i m.in. Tymon Tymański…
Po prostu lubię te klimaty i tę muzykę. Uważam, że
ochrona rodzimego dorobku muzycznego to ważna sprawa. Na Zachodzie robią to od
zawsze, szczycą się tym i są z tego dumni. Choćby portugalskie fado,
hiszpańskie flamenco. My jakoś nie cenimy tego, co ludzkie i prawdziwe. Te
piosenki i przyśpiewki wyrosły przecież z autentycznych emocji i przeżyć – z
wódki, zabawy i obrzędowości, a nie kontemplacji krajobrazów czy dzieł sztuki.
To, co powstało w naszej polskiej muzyce ma swoją wartość i przerabiając te
utwory, korzystając z możliwości muzyki elektronicznej, czasami daję im drugie
życie, czasami umożliwiam ludziom, aby je w ogóle poznali.
Rozmawiamy nie po raz pierwszy. Już ładnych kilka lat temu
mówiłeś mi, że muzyka zaczyna się od pomysłu, od koncepcji. Nadal jesteś
konsekwentny.
Gdy zadaję sobie temat, za tym – poza dźwiękami –
idzie emocjonalna treść, konkret, nazywam to nawet „mięsem, z którego leci
krew”. To właśnie pomysł, temat z głębi duszy potrafi tę muzykę obronić. Dzięki
temu opowiadasz historię, dajesz treść. A poza tym… no cóż. Muzyka się nie
sprzedaje. Jedna nie sprzedaje się mniej, druga bardziej. Nie warto więc
zastanawiać się, kto tego będzie słuchał i czy się spodoba. Ważne, aby zostać
wiarygodnym w tym, co się robi przed samym sobą. To podstawowy motor do
działania. Od tego zaczyna się twórczość, a nie od celu, aby znaleźć się na
okładce tego czy innego czasopisma. Nie ważne jest także, na czym się gra i
jakich narzędzi się używa. Nie ma znaczenia, jak inni nazywają tę muzykę.
Kategoryzowanie, szufladkowanie nic nie daje. Zresztą – chyba już wszystkie
gatunki muzyczne zostały wymyślone.
Bierzesz udział w wielu projektach muzycznych.
Koncertujesz z autorskimi „Erotykami Ludowymi”, grasz z Mieczysławem
Litwińskim, Michałem Urbaniakiem, Tymonem Tymańskim, grasz muzykę klubową jako
DJ. Ale to nie koniec twojej działalności. Mapping nie jest przypadkowy.
Tak, muzyka to jakieś 65 proc. mojej działalności. Ta
reszta to projekty audiowizualne. Czasami naprawdę okazałe przedsięwzięcia, jak
mapping. Kilka miesięcy pracy, dokumentacji, planowania, mierzenia, liczenia i
ogromna, niezaprzeczalna rola techniki . Ale dla tego efektu było warto.
Na swojej stronie prezentujesz bardziej kameralne prace.
Zresztą o tych pomysłach już mi opowiadałeś. Udało Ci się. Potrafisz sprawić,
że ciało człowieka tworzy muzykę, choćby w takich instalacjach jak „Dyrygent”
czy „Występ kinetyczny”. Czy ta muzyka jest tak samo ważna jak twoje
kompozycje?
Nie, w instalacjach audiowizualnych chodzi o coś
innego. Chodzi o interakcję człowieka z nowymi mediami, dzięki którym możemy
się czegoś o sobie nawzajem dowiedzieć. To jest w tym najważniejsze. Interakcje
społeczne, istnienie w nowej innej, może magicznej rzeczywistości pokazującej
nasze naturalne reakcje.
A czy jest szansa, aby te kompozycje były kiedyś nazwijmy
to „pełnoprawną muzyką”?
Właśnie realizuję projekt dla galerii w Kaliszu.
Ludzie będą malować partyturę, która stworzy… obraz inspirowany twórczością
Tarasina. Muzyka będzie realna i ten obraz będzie realny – wydrukowany. Może to
szansa na taki projekt?
Piszesz także muzykę do spektakli teatralnych.
Współpracujesz z francuskim teatrem Mabel Octobre Theatre, pracowałeś co
najmniej dwukrotnie z Grzegorzem Artmanem, w spektaklu „Sella Turcica” i
projekcie warsztatowym „Zataczacze kół”. Czym muzyka teatralna różni się od tej
koncertowej? Czy w spektaklu jest tylko dodatkiem?
Absolutnie nie jest dodatkiem. Jest częścią większej
kompozycji, na którą składa się więcej „instrumentów” – aktorzy, fabuła,
scenografia. Czasami, jak u Artmana jest czymś w rodzaju spontanicznego
performansu. We francuskim teatrze jest już bardzo dojrzałą, ścisłą partyturą.
Zresztą obserwuję to nie od dziś, że artyści z Zachodu bardzo świadomie
korzystają z różnych mediów, jak światło, obraz wideo czy dźwięk. U nas
niestety zdarza się tak, że używamy, bo… możemy, a nie do końca wiadomo, po co.
Wróćmy do muzyki i koncertów. Występujesz naprawdę sporo.
Nie narzekam. Obecnie aktywnych mam kilka autorskich
projektów m.in. „Twarze Dzieci” czyli muzyka elektroniczna na żywo do filmu
niemego, kinetyczny projekt „Test Osobowości” ze śledzeniem ruchu człowieka w
trójwymiarowej przestrzeni, projekty wizualizacji interaktywnych,
wielkoformatowe video mappingi architektoniczne a „Erotyki ludowe” są już
solidnym przedsięwzięciem na kilkanaście osób. Koncert w dużym stopniu zależy
od konstelacji artystów. Czasami powstają świetne kolaże dźwiękowe, gdy obok
erotyków gramy muzykę towarzyszących nam artystów, np. Tymona Tymańskiego czy
Roberta Brylewskiego.
Powiedziałeś kiedyś, że gdy grasz na koncercie, muzyka
przestaje być twoja, a staje się własnością słuchaczy.
Nadal tak sądzę, bez odbiorców koncert nie istnieje.
To publiczność daje energię i multiplikuje emocje. Inaczej gra się dla kilkuset
osób, a inaczej dla pustej sali, z której na dodatek przed chwilą wyszli
ludzie.
„Erotyki ludowe” odbiły się szerokim echem w polskim
świecie kulturalnym. Jedni chwalą, inni ganią – jak zwykle. Czy kielecka
publiczność będzie miała szansę przekonać się, czy twoje elektro-etno jest
warte uwagi? W końcu pochodzisz z Kielc i o swoim rodzinnym mieście nie zapominasz.
Planując trasę czerwcową rozmawiamy m.in. z
organizatorami Święta Kielc. Mam nadzieję, że wszystko się uda i w czerwcu
zagramy również w Kielcach.
Dziękuję za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz