Mirosław Krzysztofek
("Projektor" - 5/2015)
Wstyd się przyznawać, ale nie miałem pojęcia o
istnieniu tej amerykańskiej grupy, aż do tego roku. Gdyby Eleventh Dream Day
istnieli, powiedzmy od 5 lat, jeszcze nie byłaby to wielka wtopa. Niestety,
funkcjonują na muzycznej niezależnej scenie od 1981 roku i doprawdy nie wiem,
dlaczego nie zetknąłem się z nimi wcześniej.
Pocieszeniem jest to, że większość moich znajomych o
tej niedocenianej, również w ich rodzinnym kraju, kapeli też nie słyszała.
Chociaż zespół istnieje od 1980 roku, to pierwszą płytę nagrał osiem lat
później, a w dorobku ma jedenaście bardzo udanych albumów. Innym powodem, dla
którego powinienem znać, Eleventh Dream Day jest to, że na basie gra z nimi
Douglas McCombs, który był członkiem ulubionej kiedyś przeze mnie post rockowej
formacji Tortoise. A jaka jest muzyka na najnowszej produkcji tej niedocenionej
grupy? Moim zdaniem rewelacyjna.
Para, również życiowych partnerów, Rick Rizzo –
gitara, śpiew, Janet Bean – perkusja, śpiew, plus wspomniany już Douglas
McCombs – gitara basowa i świetnie ich uzupełniający Mark Greenberg – perkusja,
instrumenty klawiszowe oraz nowy członek zespołu James Elkington – gitara,
instrumenty klawiszowe, stworzyli perełkę, klasyk amerykańskiego gitarowego
grania. Tak mogą grać tylko muzycy, którzy znają na pamięć swoją tradycję,
począwszy od bluesa, poprzez punk rock, aż do tradycji folk i country. Ten
ostatni gatunek wymieniłem nieprzypadkowo, gdyż płyta „Works for Tomorrow”
powstała w studiu należącym do grającej alternatywne country grupy Wilco. Tak
naprawdę jest to kawał dobrego rocka z różnymi „naleciałościami”, ładnymi
melodiami i punkowym zacięciem.
Nie ma na tym albumie o „winylowej” długości
zapychaczy i mało śmiesznych muzycznych żartów. Przypomnijcie sobie, kiedy
słuchaliście w całości jakiejś dobrej płyty? Jeśli sobie nie przypominacie, to
album „Works for Tomorrow” jest idealny, aby odświeżyć to przyjemne doznanie.
Jeszcze jedno. W moim prywatnym rankingu utworów kończących płyty piosenka „End
With Me” jest na pewno w pierwszej dziesiątce. A, że grają tutaj amerykańscy
muzycy, którzy przewyższają poziomem, elokwencją muzyczną i pomysłami większość
swoich europejskich braci usiłujących grać podobnie, to można do tej płyty
wracać wielokrotnie i robić jedną z przynajmniej dwóch rzeczy: słuchać lub
skakać. Jeśli chodzi o tę drugą czynność to byleby nie z dużej wysokości. Małe
piwko też nie zaszkodzi. Nawet przy skakaniu.
Jednak życie jest pełne miłych niespodzianek. Dzięki
muzyce.
Eleventh Dream Day, „Works For
Tomorrow”, Thrill Jockey, 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz