Emmanuella
Robak
("Projektor" - 1/2016)
Nie ma w dyskografii Lacrimosy albumów słabych. Każdy
jest inny i każdy wprowadza słuchacza w niesamowity świat miłości, tęsknoty,
radości, smutku, samotności, gniewu, nadziei, troski, bólu – świat niby zawsze
ten sam, ale za każdym razem opowiedziany na nowo, jakby z innej perspektywy.
Lacrimosa
to jeden z nielicznych zespołów, który towarzyszy mi od czasów liceum. Wydanie
kolejnego albumu jest dla mnie zawsze ogromnym wydarzeniem, a każdy kolejny
koncert – przeżyciem muzycznym, którego rzadko doświadczam. Zachowanie
należytego obiektywizmu nie wchodzi tutaj w rachubę, postaram się jedynie
przybliżyć czytelnikowi świat maestro Tilo Wolfa. To genialny kompozytor,
wizjoner, osobowość, a przy tym niezwykle skromny, nieśmiały i bardzo szczery
człowiek (którego dane mi było poznać osobiście, co jeszcze bardziej wzmocniło
fundamenty mojej miłości do jego muzyki), który od dwudziestu pięciu lat nie
obniża muzycznej poprzeczki.
„Hoffnung”
rozpoczyna piętnastominutowe preludium „Mondfeuer”. Od samego początku
towarzyszą nam przepiękne frazy, wywołujące całą gamę uczuć. W piątej minucie
pojawia się dźwięk gitary, w szóstej dochodzi perkusja i już wiadomo, że za
chwilę Tilo swym wokalem pobudzi do życia najmniej znane, najbardziej ukryte i
być można najbardziej zapomniane zakamarki naszej duszy.
Po
preludium zaczyna się „Kaleidoskop”, który jest przykładem tego genialnego
połączenia muzyki klasycznej z rockowym graniem, co jest znakiem
charakterystycznym Lacrimosy. Partie basu doskonale dopełniają symfoniczne
frazy, a gitara elektryczna napędza tempo smyczkowych partii. Do tego utwór
jest niezwykle melodyczny, a głosy Tilo i Anne, jak zwykle prowadzone w punkt.
W albumie znajdują się momenty mocniejsze, jak dynamiczne
„Unterwelt” czy „Der Kelch Der Hoffnung”, nie brak też spokojniejszych utworów
jak „Die Unbekannte Farbe” i „Tranen Der Liebe”; nie brak też tej muzycznej
radosnej iskierki, jaką jest „Keine Schatten Mehr”. Numer Anne, bo na każdym albumie jest, co najmniej jeden
utwór zaśpiewany i skomponowany wyłącznie przez Anne Nurmi, jest jak zwykle
przysłowiową „wisienką na Lacrimosowym torcie”. „Thunder and lighting” jest
świetnie zaśpiewanym, skomponowanym i zaaranżowanym utworem. Lekkość śpiewu
Anne i jej piękny wokal sprawiają, że zawsze te utwory są w pewien sposób inne
niż cała reszta. Są inne, ale nigdy nie oderwane od spójnej całości.
Nie zabrakło też tych wzniosłych, monumentalnym utworów,
po wysłuchaniu których rzeczywisty świat przestaje być ten sam. Dwie części
„Aperionu” i otwierający płytę piętnastominutowy „Mondfeuer” to wizytówka
Lacrimosy, po której potwierdza się przekonanie, że Lacrimosa to ideał.
I
jak zwykle po zakończeniu kolejnego dzieła ma się ochotę na więcej, a przede
wszystkim ma się ochotę usłyszeć ten materiał na żywo. Mam więc nadzieję, że
Lacrimosa zagości u nas na trasie promującej "Hoffnung".
Lacrimosa, „Hoffnung”,
Resurrection Records, 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz