sobota, 23 lipca 2016

Jazzu kręte ścieżki (XII Memorial To Miles Targi Kielce Jazz Festiwal)

Łukasz Rakalski
("Projektor" - 6/2014)
Czy ostatnia, umierająca nuta może wywołać śmiech publiczności? Co
Fot. Krzysztof Krogulec
oznacza powrót „syna marnotrawnego” świętokrzyskiego jazzu? O tym mogli przekonać się goście największego jazzowego wydarzenia w naszym regionie. Finału dobiegł XII Memorial to Miles Targi Kielce Jazz Festiwal.

Przed wyjątkowo trudnym wyzwaniem stanęli organizatorzy tegorocznej edycji festiwalu. Do historii miasta na trwałe zapisał się Kenny Garrett, który swoim zeszłorocznym występem poderwał do spontanicznego tańca, bez wyjątku, wszystkich słuchaczy zasiadających na widowni sali koncertowej Kieleckiego Centrum Kultury. Mało tego, zachęcał również do wejścia na scenę, gdzie najodważniejsi mieli okazję wydobyć kilka dźwięków razem z muzykami. Wszyscy mieliśmy poczucie, że wydarzyło się coś, co bardzo trudno będzie przewyższyć lub chociażby powtórzyć.
Tegoroczny festiwal rozpoczął się tradycyjnie na sali kameralnej KCK, w ostatni weekend wrześniowy. Jako pierwszy wystąpił Piotr Salata. Jego lekki styl idealnie wprowadził słuchaczy w świat improwizowanych dźwięków. Towarzyszyli mu w tym: Mirek Wiśniewski (kontrabas), Paweł Twardoch (perkusja), Wojciech Gogolewski (fortepian), Mariusz „Fazi” Mielczarek (saksofon sopranowy, altowy i flet) oraz Dominika Wróbel (wokal).
Tego samego wieczoru swoim występem uraczył nas Ryszard Styła, w duecie gitarowym z Tomaszem Kobielą. Koncert ten wprowadził znaczącą zmianę nastroju. Ryszard, występujący już po raz trzeci na festiwalu, przygotował nań specjalne kompozycje, którymi oddał cześć i wspomniał gitarzystów, takich jak Jarek Śmietana czy Jimi Hendrix. Sentymentalny wydźwięk nie zdominował jednak wspaniałej palety barw dźwięków, wydobywających się z instrumentów.
Największą niespodzianką tegorocznej edycji „Milesa” jest niewątpliwie pojawienie się artysty debiutującego na deskach festiwalu, aczkolwiek znanego bardzo dobrze w środowisku profesjonalnych muzyków. Urodził się w Skarżysku-Kamiennej, jest laureatem najbardziej znaczących nagród w Polsce i na świecie, Grand Prix festiwalu „Jazz nad Odrą”, głównej nagrody Bielskiej Zadymki Jazzowej, a także głównej nagrody Festiwalu Muzyki Jazzowej w Getxo w Hiszpanii. Mowa oczywiście o Michale Szkilu, który nie dość, że sprawił miłą niespodziankę swoją obecnością, to jeszcze ugościł w swoim zespole światowej klasy muzyków: John Betsch (perkusja), Piotr Wojtasik (trąbka), Michał Kapczuk (kontrabas), Viktor Toth (saksofon altowy). Ostre, pełne ekspresji frazy płynące z instrumentów, nawiązujące do tradycji muzyki bebopowej, w połączeniu z wysublimowanymi współbrzmieniami fortepianu wywołały nie jeden uśmiech radości u słuchaczy zakochanych w jazzowych dźwiękach.
Publiczność nie pozostała bierna również w trakcie koncertu Leni Stern. Przyczynił się do tego styl muzyki, który reprezentuje. W jej aranżacjach słychać było dominującą rolę rytmu. Nakładające się na siebie schematy rytmiczne tworzyły ciekawą grę, do której chętnie przyłączali się słuchacze, energicznie klaszcząc w zadany przez Leni sposób. W skład trio weszli także: Mamadou Ba (gitara basowa) oraz Alioune Faye (wokal, perkusjonalia).
Spore zamieszanie nastąpiło na scenie, podobnie jak na wielu innych europejskich festiwalach, za sprawą zespołu Piotr Schimdt Electric Band. W składzie, oprócz Piotra, wystąpili: Sebastian Kuchczyński (perkusja), Michał Kapczuk (kontrabas), Wojciech Myrczek (wokal) oraz Tomasz Bura (fortepian, syntezatory). Ich muzyka łączy wiele elementów stylów fusion, funk oraz rhythm & bluesa. Cechuje ją ilustracyjność i „świeże” przyciągające ucho brzmienie. Uwagę zwróciło także charakterystyczne poczucie humoru lidera. Nietuzinkowe zapowiedzi kolejnych utworów wywoływały naprzemienne fale owacji i śmiechu. Osiągnęły one swoją kulminację, gdy Piotr przyznał się, że z obawy przed krytyką zmienił tytuł utworu „Mam talent” na „Till The Final Note Dies”.

Niekwestionowaną gwiazdą festiwalu stał się Włodek Pawlik, który wystąpił w trio z Pawłem Pańtą na kontrabasie oraz Cezarym Konradem na perkusji. Jest jednym z niewielu artystów, którzy wywołują dreszcz emocji, zanim wydobędą pierwszy dźwięk na scenie. Lista jego osiągnięć wykracza poza możliwości jednego artykułu, wypada jednak przypomnieć o najbardziej prestiżowej nagrodzie muzycznej Grammy, którą otrzymał za album „Night in Calisia” (recenzja w numerze 2/2014). Na koncercie można było usłyszeć m.in. utwór „Quarrel of the Roman Merchants”, który został wykonany z mrożącą krew w żyłach precyzją i determinacją. Publiczność podziękowała za występ długimi owacjami na stojąco. Wydawało się, że czas zatrzymał się na krótką chwilę. W odpowiedzi Włodek półżartem stwierdził, że cieszy się z roli „syna marnotrawnego”, który wraca na łono ojczyzny. Była to jedna z najcieplejszych chwil festiwalu.
Nie sposób nie zauważyć, że tegoroczna edycja festiwalu Memorial to Miles zgromadziła na tej samej scenie artystów świętokrzyskich wielkiego formatu razem z tymi, którzy dopiero odważnie wypływają na szerokie wody. Cechowała ją również wyjątkowa różnorodność, która ukazuje, jak bardzo kręte są ścieżki jazzu. W tym miejscu, na zakończenie, chciałbym wspomnieć i jednocześnie w imieniu wszystkich gości festiwalu podziękować Leszkowi Ślusarskiemu, który w sposób jedyny w swoim rodzaju przez te ścieżki nas poprowadził. Do zobaczenia za rok!
Fot. Krzysztof Krogulec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz