Mirosław Krzysztofek
("Projektor" - 4/2015)
Od czasu debiutu grupy Tv on the Radio nie było dla mnie
we współczesnej muzyce czegoś równie dobrego i ekscytującego.
Kapela Algiers to trzech grających na wielu różnych
instrumentach muzyków: Franklin James Fisher, Lee Tesche i Ryan Mahan.
Właściwie trudno określić, co panowie grają. Nie jest to zupełnie istotne. Mamy
do czynienia z wyjątkowym muzycznym zlepkiem stylów i inspiracji, który
przynosi rewelacyjny efekt.
Płyty można słuchać cały dzień i za każdym razem
znajduje się w tej ekscytującej mieszance coś nowego. Każdy odkryty element
jest bardziej zaskakujący od poprzedniego i coraz trudniej się od debiutu
Algiers uwolnić. Franklin James Fisher gra na prawie wszystkich instrumentach,
programuje i śpiewa. I to jak śpiewa! W jego wokalizach słychać echa chórów
gospel i bluesa znad Missisipi. Towarzyszą mu równie elokwentni i doskonali
muzycy. Aranżacje są świetne. Kompozycje bez wyjątku przemyślane. Po pierwszym
przesłuchaniu można ze zdziwieniem stwierdzić, że panowie słuchali wszystkiego
od bluesa i gospel poprzez punk rocka i nowa falę, po brytyjską i amerykańską
awangardę, a nawet industrialne eksperymenty grupy Suicide.
Członkowie Algiers
mają własny styl, który wzbogacają swoją nieprzeciętną muzyczną elokwencją i
talentem. Zwykle wkurza mnie programowana perkusja, ale na tym albumie nie
przeszkadza. Właściwie jest to wobec zawartości płyty zupełnie bez znaczenia.
Posłuchajcie koniecznie tego albumu, bo może jest to ostatnia tak rewelacyjna
płyta, jaką usłyszycie w tym roku, a może i dekadzie.
Algiers, “Algiers”,
Matador Records, 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz