Mirosław Krzysztofek
("Projektor" - 3/2015)
Waga superciężka. John
Zorn firmuje tę płytę, ale jak to u niego często się zdarza na niej nie gra.
Jest autorem wszystkich kompozycji, aranżacji i dyrygentem, cokolwiek w
przypadku tria złożonego z muzyków – na zasadzie „każdy z innej bajki” – to
znaczy.
Ci muzycy to: John Medeski (m.in Medeski,
Martin&Wood) – organy, Kenny Grohowski (m.in. Secret Chiefs 3) – perkusja
Matt Hollenberg (death metalowy Cleric) – gitary. Już po składzie grupy widać,
że lekko nie będzie. I nie jest. Muzycy pozwalają sobie na "jazdy"
przy których granie zespołu Metallica to pop. Okładka płyty, przyznajmy, jest
niepokojąca. Muzyka również. Mało tu charakterystycznych dla Zorna elementów
kultury żydowskiej. Już w pierwszym utworze słyszymy riff wyjęty żywcem z
nagrań skandynawskiego metalu. Improwizacje Johna Medeskiego są jak zwykle na
najwyższym poziomie.
Całość, mimo eklektyzmu brzmi bardzo dobrze. Matt
Hollenberg dostraja się do reszty zespołu, grając chwilami jak rasowy jazzman.
Mimo wszystko słyszymy na tej płycie wiele zaskakująco chwytliwych melodii. Jak
mawiał jeden mój kolega, nie jest to muzyka dla krawaciarzy (sam czasami
noszę). Dla mnie bomba. Zdecydowanie album, który ma to "coś". Mamom
tego nie puszczajcie. Tegoroczna majówka była zupełnie do niczego z punktu
widzenia miłośników grilla, ale ta muzyka może porządnie zgrillować. Bez
podpałki.
John Zorn, "Simulacrum",
Tzadik, 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz