poniedziałek, 25 lipca 2016

Elektro pop jest dobry dla rybek (Between the Buried and Me, „Coma Ecliptic”, Metal Blade Records)

Mirosław Krzysztofek
("Projektor" - 5/2015)
Zespoły grające ekstremalne odmiany heavy metalu przechodzą w ostatnich latach metamorfozy. Nie wiem, czy to taka moda, ale mnie się podoba ten trend, szczególnie, że metamorfoza polega najczęściej na ewolucji w stronę progresywnego rocka, którego śmierć różni fachowcy, szczególnie ci o od tak zwanej nowej muzyki obwieścili światu, głosem pełnym mądrości i wiedzy już jakiś czas temu.

Po zespole The Mars Volta, którego korzenie tkwiły w punk rocku i Opeth, żeby wymienić te najbardziej znane, przyszła kolej na amerykańska grupę Between the Buried and Me. Ta grająca kiedyś death metal formacja, pochodząca z Północnej Karoliny wydała w lipcu tego roku album, który odwołuje się do progresywnego rocka pod wieloma względami. Te nawiązania to przede wszystkim forma concept albumu, czyli wydanie płyty, która ma jeden wątek przewodni i opowiada jakąś historię. Podobną zresztą, jak ta opowiedziana na rewelacyjnej płycie wspomnianego The Mars Volta „Deloused in the Comatorium” z 2003 r. Na tym podobieństwa się jednak kończą, bo muzyczne korzenie obu zespołów są różne.

W nowym wcieleniu Between the Buried and Me brzmi oryginalnie i świeżo, ich połamane kompozycje są kapitalnie zagrane, zaśpiewane, zaaranżowane i nagrane. Chórki, jak to u Amerykanów bywa, brzmią bardzo dobrze, ale w świetle istnienia takich zespołów, jak Crosby, Stills, Nash and Young, Chicago, Toto i wielu innych nie jest niczym dziwnym. Oni mają takie śpiewanie wyssane z mlekiem matki. Poparte właściwą edukacją muzyczną od dziecka, daje to właśnie takie ładne rezultaty.

Gitary (Dustie Waring, Paul Wagonner) przypominają czasami grę, innego klasyka Briana Maya z grupy Queen. Jest dobrze i to słychać w każdym kawałku. Oczywiście death metalowe korzenie są na albumie obecne. Można je odnaleźć przede wszystkim w częstych zmianach klimatu, rytmu i głosie wokalisty zespołu Tommy’ego Rogersa, który oprócz „czystego” śpiewania nie byłby sobą, gdyby od czasu, do czasu nie wydał z siebie dźwięku, który metalowcy nazywają growlingiem. Delikatność i liryzm kompozycji miesza się z brutalnością żywcem wyjętą z mrocznego skandynawskiego metalu.

Dla takich zespołów wymyślono termin „metal progresywny”. Tylko nie wiadomo, po co. Przyjemnie się tego wszystkiego słucha, na pewno nie w supermarkecie lub innym miejscu, do którego pasuje plastik nadawany codzienne przez radio lub tak zwany elektro pop, który jest może jest i dobry, ale dla rybek w akwarium.

Bądźcie progresywni, a nie regresywni. I tego się trzymajmy.

Between the Buried and Me, „Coma Ecliptic”, Metal Blade Records, 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz