Mirosław Krzysztofek
("Projektor" - 5/2014)
Jedenasty (studyjny) album szwedzkiego zespołu Opeth.
Kiedyś kojarzeni z death metalem. Obecnie jakby złagodnieli. Duży wpływ na
pójście zespołu w stronę muzyki określanej rockiem progresywnym miał Steven
Wilson, kumpel Roberta Frippa, gitarzysta i wokalista Porcupine Tree,
producent, postać ważna dla niszowego, żeby nie powiedzieć, podziemnego obecnie
gatunku.
To
właśnie dzięki Stevenowi muzyka Opeth stała się bardziej wyrafinowana i moim
zdaniem, ciekawsza. Na płycie „Pale Communion” Wilson ograniczył się do roli
miksującego gotowy materiał. Producentem płyty jest wokalista, gitarzysta,
autor wszystkich kompozycji Mikael Åkerfeldt. Najnowsza płyta Opeth to
kontynuacja „Heritage” z 2011 roku. W tym przypadku jest to lepsza jakościowo
kontynuacja. Na całej płycie słychać fascynację rockową tradycją. Szczególnie
tą z lat siedemdziesiątych.
Brzmienia
instrumentów klawiszowych (w tym mellotronu), sekcji rytmicznej, gitar i
aranżacje przywodzą na myśl nagrania sceny Canterbury czy ELP. Od czasu do
czasu Opeth potrafi solidnie „przywalić”. Mnóstwo na płycie zmian rytmu i
nastroju utworów. Album „Pale Communion” zasłużył na miejsce na półce każdego
fana muzyki rockowej na najwyższym poziomie. Zresztą, kto dzisiaj słucha
płyt w całości? Na pewno nie panny i młodzieńcy paradujący po ulicach
ze smartfonami z włączonym głośnikiem, przeżywający „wyrafinowaną” pseudo
muzykę, o jakości dźwięku patefonu z XIX wieku. No cóż, to już zupełnie inna
historia…
P.S.
Niech żyje rock progresywny!
Opeth, „Pale Communion”,
Roadrunner Records.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz