Mirosław Krzysztofek
("Projektor" - 4/2016)
Nie, to nie jest nazwa na wyrost – Fantastic Negrito.
Album z gatunku „roots blues”, którego, przyznaję, rzadko słucham, rzeczywiście
jest fantastyczny, jak nazwa tej kapeli. A właściwie pseudonim artystyczny
głównego bohatera tej bluesowej opowieści.
Jego prawdziwe nazwisko brzmi: Xavier Dphrepaulezz.
Ktoś wie, jak to się wymawia? Tak? To napiszcie do redaktora naczelnego. Nagród
nie przewiduję. Satysfakcja gwarantowana.

Również pod względem zaśpiewanych tekstów, albumu „The
Last Days Of Okland” słucha się z przyjemnością. nie jest banalny. Wzorem swoich
muzycznych idoli na przykład Gilla Scotta Herona Xavier Dphrepaulezz, stawia te
same pytania, co wspomniany artysta w latach siedemdziesiątych: Co się stało z
Ameryką? Dokąd zmierza? Nie zamierza tylko pytać, stara się odpowiadać. Muzyka,
którą nam serwuje, jest soczysta, łączy blues znad Missisipi z gospel, funkiem,
samplami i, oczywiście, rockiem. Brzmi to wszystko wspaniale i szczerze.
Dlaczego? Xavier Dphrepaulezz to artysta pełną gębą,
ale po przejściach. Opuścił dom rodzinny w wieku 12 lat, prowadził życie
naciągacza i oszusta w Los Angeles. Debiutował w 1995 roku, jako Xavier, ale w
epoce post grunge jego natchniony, staromodny soul nie spotkał się z
zainteresowaniem. W 2000 roku miał ciężki wypadek samochodowy i parę tygodni
był w śpiączce. Długo pracował nad pełną rekonwalescencją fizyczną i
psychiczną. Opłacało się. Nagrał album z duszą, którego słucha się z
przyjemnością. „Mrówy” chodzą po całym ciele przy wielu utworach. Trudno
wskazać najlepszy kawałek. Może dlatego ta płyta jest aż tak dobra.
Fantastic Negrito
„The Last Days Of Oakland”, Blackball Universe, 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz