„Smuga cienia” Anji Orthodox (Closterkeller "Violette")
Paweł
Chmielewski
("Projektor" - 5/2016)
Postać odwrócona, postać
samotna, wilgoć, woda, purpurowy fiolet nieba, postać zagubiona, postać
eteryczna – scenografia romantycznego malarstwa, malarstwa chłodnej Północy.
Niemieckich krajobrazów Caspara Davida Friedricha, angielskich – zapatrzonych w
średniowiecze – prerafaelitów, chłodnych i drapieżnych symbolistów schyłkowego
modernizmu. Scenografia dla jednego z bardziej enigmatycznych tekstów polskiej
muzyki rockowej – „Violette” zespołu Closterkeller.
Przyjęta
przez Anję Orthodox – liderkę zespołu – konwencja gotycyzmu kieruje nas ku
willi Diodati nad Jeziorem Genewskim, pewnego ponurego lata 1816 roku, gdzie
powstaje pomysł „Frankensteina” Mary Shelley, metafizycznym wersom jej męża
Percy’ego, poematom Byrona, ku demonicznej liryce Lermontowa, opowiadaniom
Edgara Allana Poego. To – nie zapominajmy jednak – konwencja, jak
konstruktywizm i dzieła Rodczenki w „Die Mensch-Machine” grupy Kraftwerk czy
kabaretowy pseudo-faszyzm zespołu Laibach. Konwencja, która jest – to oczywiste
– esencją wrażliwości i filozofii wokalistki Closterkeller. Sprowadzenie
„Violette” do poziomu czysto tekstowego i zamrożenie w naskórkowo rozumianym
gotycyzmie byłoby odczytaniem powierzchownym.
Ekwiwalentem
dla słów, spajającej je muzyki jest w tym przypadku obraz i symbol. Usytuowanie
narratorki – Gdy klęczę pośrodku strumienia – w przestrzeni „Fioletu”, a
zarazem przestrzeni kulturowej, odsyła nas do rytuału przejścia (na którym
zbudowana jest tkanka utworu), do sytuacji granicznej, mentalnego przekroczenia
linii młodość-dojrzałość. Pędu życia ku śmierci, od intymnego związku ku
samotności, do tej granicznej chwili, gdy następuje – posługując się językiem
Nietzschego – „przewartościowanie wszelkich wartości”.
Ta
samotność klęczącej wśród strumienia, to nic innego jak również rytuał
samopoznania – W życia wędrówce, na połowie czasu,/ Straciwszy z oczu szlak
niemylnej drogi,/ W głębi ciemnego znalazłem się lasu. (Dante Alighieri
„Boska Komedia”, I). Conradowska „smuga cienia”.
Wyobrażoną
paletę „Violette” tworzą trzy barwy – czerń, biel i tytułowy fiolet.
Rozszyfrujmy ostatni z nich. Jego symbolika tradycyjnie łączy się z
pierwiastkiem żeńskim, skruchą, w ikonologii chrześcijańskiej z cierpieniem.
Szata Chrystusa w przedstawieniach pasyjnych miała barwę fioletu, oprawca na
freskach Giotta i ukryty za filarem pokutnik z Sykstyny Michała Anioła są
odziani w fiolet. Na ten trop kieruje nas liderka Closterkeller budując
porównanie fiolet – zimny kolor mojej krwi. Barwa odsyła nas również do
ulubionej „gwiazdy” romantyków – Księżyca. W tej księżycowej poświacie art
gotyku jest woda, jest biel i czerń, krew, jest oczyszczenie. Ten powtórny
chrzest, metamorfoza, rozgrywa się jednakże w barwach samotności, fiolet
literacki nie oznacza bowiem tylko pokory i skruchy. Jest samotnością jak u
Aragona (Wszystkie rozgoryczenia/ Fioletowe piętna bezsenności) lub
zwiastunem zagłady Borowskiego (trupi nieba fiolet).
Fiolet
(obok lub wraz z mieszaniną błękitu) był najcenniejszym i paradoksalnie
najbardziej „podejrzanym” kolorem w palecie średniowiecznych mistrzów.
Powstawał bowiem – jak podają badacze pigmentu van Eycków – z azurytu i laki,
lecz z dodatkiem lapis-lazuri. Tak kamień piekielny rodził barwy raju i męki
świętych. Panteistyczny – znów doceniony dopiero przez późnych romantyków, a
skreślony chociażby przez Schopenhauera i skromne, samotne fioletowo-białe (lub
trupio-sine) malarstwo Puvisa de Chavannesa – obraz wykreślony przez Orthodox
rozrzuca w wielu kierunkach (jak kręgi na wodzie), ewangeliczne i ezoteryczne
tropy – kamień przeistacza się w chleb. Fraza: Na każdym płatku jeden
grzech/ Czarnych kwiatów/ – na podobieństwo symbolicznych, martwych
natur holenderskich mistrzów przywołuje rosę na martwych kwiatach – znak
nieuchronnej śmierci.
Fascynująca
pozostaje w „Violette” symbolika lustra – ukryta w metaforycznym obrazie (Omywana
zimną wodą jak szkło/ Ja gładsza co dzień, czyściejsza co noc),
bezpośrednia (Białe kwiaty w lustrach odbijają) czy skojarzona z
kulturowym toposem kryształu. Ponownie stajemy wobec literacko-obrazowej
opozycji kreślonej przez autorkę – bieli i czerni, czystości i grzechu. Nie
inaczej przecież, lecz po kryształowych (lustrzanych) schodach, wśród kwiatów,
wstępują zbawieni do raju w alegorycznym „Sądzie ostatecznym” Hansa Memlinga.
Bo lustro jest sprawdzianem, źródłem samopoznania, ale też bramą do
pozazmysłowego świata.
Pragnienie
fioletu (jest) tu marzeniem o powrocie do wieku niewinności. Bo czyż nie fiołki
zwiędły szalonej Ofelii?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz